niedziela, 10 lutego 2013

Cicho i spokojnie…


Takie wnioski mam po moim prawie tygodniowym zjeździe do domu po wyczerpującej sesji, która dla mnie jeszcze się tak naprawdę nie skończyła, ale powiedzmy, że mam ferie i chwilowo leniuchuję popijając pyszną herbatkę i jedząc ostatnie, uchowane kawałki pizzy. Patrzę przez okno na piękny zimowy świat i uważam, że ta zima wyjątkowo jest kapryśna. Tona śniegu przed świętami. Boże Narodzenie bez cudownego białego widoku za oknem. Następnie początek stycznia ponowny opad białego puchu. Połowa lutego słońce, temperatura powyżej zera i już schadzki  na wiosenne spacerki nad Wisłą i delikatne opijanie sesji zimowej, pierwszej w moim życiu. Dwa dni później atak zimy, 10 cm śniegu. Zimo zdecyduj się ! Nie mam nic przeciwko temu, że teraz mamy piękny śnieg, który przyjemnie skrzypi pod butami i zdobi drzewa i robi piękny dywan na trawie. Jest przyjemnie miło się spaceruje, a przede wszystkim wychodzą piękne zdjęcia z których jestem wyjątkowo zadowolona. Chyba to wszystko przez to, że ostatnio wcale nie chciało mi się ich robić, nie miałam czasu, a wena twórcza całkowicie mnie opuściła. Jednak jak wczoraj dorwałam aparat, znalazłam pierwszy kadr i usłyszałam dźwięk, tak bardzo charakterystyczny, mojej migawki i zatopiłam się w oceanie przyjemności robienia zdjęć, poczułam znowu „to coś”. Ok, trochę dziwnie brzmi, przyznaję. Chodzi mi tutaj o tęsknotę za poszukiwaniem ciekawych kadrów, wycinków z obrazów dnia codziennego, które tak często widziane, omijane z niechęcią lub brakiem zainteresowania, teraz nabierają zupełnie innych barw. Tak, brakowało mi tego.
W sumie to zwykły spacer a tyle dał mi przyjemności i można nawet powiedzieć, delikatnie oczywiście, że dał mi poczucie spełnienia.
Tyle problemów i załamań nerwowych w styczniu (zdaje się,  że moje urodziny wyjątkowo nie są w odpowiednim miesiącu. Teraz nie wiem, czy będę się cieszyła na nie, czy będę przerażona zimową sesją ;).
Po tym prawie tygodniu wiem, że nabrałam sił, na więcej. Będę brała z tego mojego życia ile się da, bo jak nie teraz to kiedy ? Mam parę planów, postanowień, marzeń. Może akurat teraz się spełnią ?
O ile wsiadałam do pociągu do domu z przekonaniem, że w końcu sobie odpocznę, zacznę trzeźwiej myśleć i nie będę wyolbrzymiała problemów, tak wyjeżdżając i patrząc na oddalającą się Wisłę i znikający za horyzontem Wawel, poczułam tęsknotę i dezorientację… Czyżby przez te parę miesięcy, tak męczących dni i tych lepszych weselszych chwil, Kraków stał się moim prawdziwym domem ?
Nie mogę się doczekać aż tam wrócę z nową energią i zapałem i z chęcią zdobywania świata. Oby ta chwila nie była ulotna, bo w końcu czuję, się wreszcie spokojna i opanowana, zupełnie tak jakbym  zaczęła brać kontrolę nad wszystkim.
 Miłe uczucie.
” …trouble will surround you , start taking some control!”

wtorek, 8 stycznia 2013

W ramach uspokojenia myśli...

Zauważyłam, co jest dość niebezpieczne, że bardzo lubię pisać, gdy jest mi ciężko.
czemu gdy moje serce skacze z radości, stoję przy barierkach na drugim koncercie życia, spotykam się z przyjaciółmi prowadzę sobie spokojne studencie życie to nie mam najmniejsze ochoty używać mojego laptopa do pisania tylko do grania albo do czytania książek ewentualnie (co robię najczęściej) napełniania sobie głowy bzdurami z śmiesznych stronek internetowych lub filmami na yt.
Ale, że uciekanie od pewnego nadmiaru  nauki szło mi całkiem nieźle to ostatnią deską ratunku na tzw. "zajmij się czymś nie myśl o studiach" pozostał mi blog, to czemu mam czegoś nie napisać?
Tytuł bloga to w końcu ucieczka od rzeczywistości. Teraz uciekam spanikowana jak mogę najdalej. Brzuch mnie boli, organizm wysiada, mam tego wszystkiego serdecznie dość i te tysiące obietnic, że jeśli tylko przejdę na semestr letni to będę się uczyć od początku i nie będę robiła sobie zaległości. Ciągły strach, stres i zmęczenie.
Piszę właściwie po to, że zawsze dawało mi to ukojenie. Przelanie swoich emocji na papier bądź ekran komputera pomaga i  to jest niezaprzeczalne. Poza tym, jak tak sobie czytam moje wpisy z pamiętnika to zastanawiam się nad tym, dlaczego moje wcześniejsze problemy nie były tak trudne do rozwiązania. Czemu z perspektywy czasu zauważam taką zmianę? W życiu jest coraz trudniej i zauważam to po moich wpisach. Kiedyś tragedią dla mnie była zadyszka na treningu, teraz nie mam siły wstać z łóżka a książka od geologii przyprawia mnie o mdłości. A to dopiero początek stycznia. A najwyraźniej jedynym dobrym dniem w tym miesiącu będą moje 20 urodziny. Nachodzą mnie dziwne myśli. Dlaczego mój mózg nie myśli w takich momentach ? Czemu nie chcesz się nauczyć tych 40 stron, tylko bardzo chcesz oglądać swój ukochany serial ? Powiedz mi skoro krzyczę na siebie i mam wyrzuty sumienia to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wcale się nie chce zabrać za to swoje życie. Proszę tylko o trochę siły. I porządnego kopa w dupę. Bo ja wiem jaki mam cel w życiu. Tylko najwyraźniej jeszcze nie dojrzałam do tego, żeby w końcu zebrać się w sobie i zacząć do niego dążyć na pełnych obrotach.
Ten stres. Może to mnie czegoś nauczy. W każdym razie czasem to jest potrzebne. Oderwanie się od życia choćby na moment. Konsekwencje mogą być różne. Ja mam nadzieję, że moje nie będą aż tak drastyczne.
Muszę przyznać, że zmienia się we mnie spojrzenie na świat. Chyba przez to wszystko, że nie każdy aspekt naszego życia może być perfekcyjny i dokładnie taki jaki sobie wymarzyliśmy. Ale możemy dążyć do tego. Sprawić, że z każdym drobnym kroczkiem bliżej celu, poczujemy się lepiej i dostaniemy namiastkę szczęścia. Ja dostałam ogromną ilość szczęścia osobistego ostatnio i dalej ją mam. Ale szczerze ? Uczelnia i zaliczenia tak dominują moje życie, uczucia, że trochę się gubię, bo z nieokiełznanej euforii przechodzę w sekundę do dobijającego przerażenia. Teraz można o mnie powiedzieć, że jestem niestabilna emocjonalnie i zgodzę się z tym.
Ale co chcę osiągnąć tym tekstem ? Co jest w nim najważniejsze ? To, że najmniejsze sukcesy przesądzają o naszym życiu. Drobiazgi nadają mu sens. Bo gdy zauważycie ile drobnych rzeczy wpłynęło na nasze życie to zdacie sobie sprawę, że one były połową sukcesu. Połową celu.
Pytasz co jest drugą połową ? Ty sam i Twoje nastawienie. Bo jeśli Ty sobie wmówisz, że jesteś zdolny do wielkich rzeczy (na podstawie drobnych oczywiście) to przeniesiesz góry i polecisz w kosmos. I wtedy sobie powiesz : Jak to się stało ?
A odpowiedzią będzie: to stało się przez to, że w siebie wierzyłem.

sobota, 21 lipca 2012

Uroki starości...


(Tak wiem, dawno nie pisałam, przepraszam postaram się zmienić i pisać systematycznie) 


Wiecie co mnie denerwuje ostatnio ?
Zrzędzenie starszych ludzi.
To jest po prostu coś okropnego. Wyobraźcie sobie taką sytuacje, że przyjeżdżacie do domu rodzinnego, gdzie czeka na was nikogo nie spodziewająca się rodzina i gdy stajesz w progu domu, w którym nie gościłeś przez 8 lat zamiast łez szczęścia, rzucania się na szyję, tekstu : „witaj w domu,” słyszysz z wielkim wyrzutem  :
- Czemu nie dałeś znać, że przyjeżdżasz to byśmy się przygotowali,  a tak to nie mamy nic. Nie jesteśmy gotowi ani nic, odebralibyśmy Cię z lotniska.
Po prostu zwykłe wyrzuty i marudzenie o sprawach przyziemnych zamiast zwykłej ludzkiej radości i szczęścia ! No po prostu krew zalewa człowieka! Czegoś takiego to się nie spodziewałam usłyszeć !
Albo jeszcze inny przykład :
„To my mamy się do was dostosować, czy wy do nas ? Jesteśmy starsi to my jesteśmy najważniejsi, ma być tak jak chcemy”
O MÓJ BOŻE ! Nawet nie mam komentarza na coś takiego !
Albo nie najważniejsze jest to, że siedzi się z rodziną przy stole i rozmawia, tylko jedzenie i to , że ono stygnie i trzeba je zjeść od razu. I broń się wszystkim czym masz pod ręką, klękaj na kolanach i błagaj o litość jeśli się spróbujesz spóźnić na obiad  !
Czasem to mam ochotę zrobić pranie mózgu wszystkim, którzy tak myślą.
Ja mam nadzieję, że jak sama się zestarzeje to nie zrobi się ze mnie taka zrzęda !
Niektórzy moi znajomi właśnie mogą się zacząć śmiać i powiedzieć, że już jestem taką małą zrzędą, ale to z czym się dziś spotkałam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania!
Ludzie ! Bądźcie szczęśliwi i dawajcie radość innym , a nie tylko marudzenie, nerwy i kłótnie !  

wtorek, 22 maja 2012

Małe, a cieszy.


Mieliście na pewno wielokrotnie takie wrażenie, że wszystko o czym myślicie, czego najbardziej pragniecie to tak jakby to wszystko zapisywało się gdzieś na jakichś kartach nieznanych ksiąg ? Może to i dziwnie zabrzmi, ale ja miałam już tak kilka razy. Złapałam się na tym, że to o czym intensywnie myślałam bądź marzyłam, czy nawiedzało mnie we śnie, nagle zaczęło mi się spełniać. Może to takie dziwne, ale zdarzało się, że spełniały mi się te marzenia o których myślałam na co dzień. Były to pozytywne marzenia, ale takie negatywne też niestety. Coś czego nie chciałam też się sprawdzało. Zaczęłam się właśnie zastanawiać nad tym właśnie dziś. Ponieważ ten dzień zmienił coś w moim życiu. Może to nie było coś ważnego, ale przez to, że kompletnie się tego nie spodziewałam, wywróciło moje życie do góry nogami. Co się stało ? Napisał do mnie ktoś kogo w życiu nie posądziłabym o to, że się odważy do mnie kiedykolwiek napisać w innej formie niż publicznej, a tu takie zaskoczenie. Nie chodzi mi tutaj o to, że jakoś zakochana w nim jestem czy coś , nie absolutnie nie o to chodzi, tylko po prostu jakoś tak sobie kiedyś pomyślałam jakby to było jakbym kogoś nieznajomego, kogo słucham codziennie, miała poznać. Tak zupełnie bez żadnego skrępowania mu coś powiedzieć, albo zdobyć informacje o kimś tylko i wyłącznie słuchając tego co mówi, lub czytając to o czym pisze. Było to dość dziwne doświadczenie, którego się nie spodziewałam i w dodatku zabiłam się o własne nogi latając po domu w popłochu w poszukiwaniu ładowarki do telefonu, a żeby to zadzwonić do mojej Kornelii i wszystko jej opowiedzieć ^^ Muszę przyznać, że bardzo fajne uczucie poznać kogoś, kogo tylko się znało z filmików na youtube w dodatku jeszcze nie z własnej inicjatywy :P
Ale no właśnie jak zwykle uciekłam od tematu...
To był mały przykład na spełnianie małych marzeń.
Ale ogromnym marzeniem jakie miałam (oczywiście jedno z wielu) to mieć możliwość uratowania wszechświata wraz z Doctorem Who. Kto to jest ? Kim on jest ? I skąd się tak właściwie wziął ? Kurde jak tego nie wiesz to na prawdę Twoja wyobraźnia jest bardzo ograniczona ! Odwołuję każdego kto nie oglądał, kto nie wie kim jest szanowny Pan do koniecznego wstąpienia na stronę filmweb.pl i poszukania sobie  o co chodzi. Mnie nie chodzi tutaj o to, żeby się rozpisywać o Doctorze i o serialu, ale raczej co mnie jako maniaka gier komputerowych uszczęśliwiło, doprowadziło do totalnej ekstazy i euforii szczęścia. Jest to oczywiście gra Doctor Who The Eternity Clock ! :D Nie ma jej jeszcze dostępnej w sklepach i podejrzewam, że zanim się doczekam tego w wersji polskiej (jeśli w ogóle) to nie ważne ile będzie ona kosztowała, czy ile mnie to wyrzeczeń i wzruszeń zabierze, mam gdzieś całe swoje życie i krzyknę : Muszę uratować świat z Doctorem !!!! :D

A dla zainteresowanych mam linka dotyczącego gry , konkretniej ruchów postaci itp. Zapraszam.

http://uk.ign.com/videos/2012/05/21/doctor-who-making-an-interactive-episode

poniedziałek, 7 maja 2012

Wynik

Ten cholerny profesjonalizm doprowadzi mnie do furii... Dlaczego całe życie wpajano mi, że tylko najlepsi dostają się na szczyty, że trzeba mieć wiecznie najlepiej średnią 5,5 albo to najlepiej 6,0... Super... I teraz przez to wszystko powinnam skakać pod niebo ze zdaną ustną na 86% ale tak nie jest... Czuje się fatalnie, jestem niedowartościowana i tyle... Tak jestem nienormalna... ;P Kurcze kilka tych zdań i już mi troszkę się polepszyło... Pisanie na prawdę odpręża... Cholerna rywalizacja... Czemu ja się pytam mam tak wygórowane ambicje ? Po to żeby się dowartościować ? Przecież większości rzeczy i tak w życiu nie osiągnę, więc jaki jest sens męczenia siebie samego... Już nie mówiąc o tym, że wymagania mam spore, ale chęci żadne. Ile to się przecież razy zdarzało, że olewałam wszystko i robiłam co innego ? Na przykład nie mogłam się oprzeć oglądnięciu nowego filmu, czy przeczytaniu nowej książki, ale oczywiście po co mi się uczyć, przecież mam czas... Tak kurde, teraz to go nie mam... Mama mi właśnie napisała, że jutro zobaczę świat w innych barwach... Tylko gorzko się zaśmiałam... Mamo halo, jutro jest matematyka ! No barwy to będą jeszcze gorsze, bo i ile ktoś mądry wymyślił, że na ustnych czekasz pół godzinki i znasz swój wynik, to na wyniki głupich egzaminów pisemnych musisz czekać do końca czerwca... Nie zniosę chyba tego czekania...

W sumie piszę ten tekst, żeby się trochę pokrzepić.... Chyba mi wyszło ;)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Marzenia sensem życia.

Właściwie zastanawia mnie jeden fakt... dlaczego to życie jest takie nudne? Nie robimy niczego poza męczeniem się szkołą a następnie studiami, później mamy jakąś nudną pracę, a następnie umieramy. That's what people do. Zawsze ta sama historia i choć zdarzają się przypadki ludzi, którzy dorobili się niewyobrażalnych ilości pieniędzy, mogą spełniać każdą zachciankę to nie potrafią patrzeć na świat inaczej niż ilość pieniędzy jaką bym wydał na to. Ktoś może powiedzieć, że przeciętny człowiek przecież dokładnie też tak myśli. Jednak ta osoba w tym momencie nie miała by racji, albo też co gorsze nie miałaby wyobraźni. Ponieważ osoba posiadająca pieniądze myśli : "ile pieniędzy wydałabym na to" a przeciętna osoba powiedziałaby : "ile musiałabym wydać na to." Jedno słowo a jak potrafi wszystko zmienić. Wystarczyło dokonać zwykłej zamiany słowa, ale może też zamiany życia i punktu widzenia ? Spróbujmy to sobie wyobrazić. Mamy dwie osoby: prawnika i studenta pracującego w Empiku. Prawnik ma wszystko: piękny dom, nowoczesny samochód, garnitury za 1000 złotych, buty od najlepszego projektanta i wspaniałą żonę i dzieci. Ma wszystko o czym student marzy. I tutaj pojawia się ta różnica. Student marzy. Wszystko jeszcze jest przed nim: całe życie, próby zdobycia godnej pracy a przede wszystkim pragnienie spełnienia jego marzeń. Jeżeli weźmiemy pod uwagę wiarę studenta w marzenia i prawnika, który nie ma o czym marzyć , bo już wszystko ma, to zauważamy też coś innego. Wybór. Kim chciałbym być ? Prawnikiem z nudnym życiem, bez marzeń , bez planów czy studentem, który jedyne co ma i czym żyje to marzeniami ? Osobiście wolałabym być nikim z marzeniami niż kimś bez nich. Nie ma nic lepszego od naszych pragnień.
Po co właściwie piszę tak oczywistą rzecz, przecież wszyscy to wiedzą i większość myśli podobnie jak ja. Chyba właściwie to po to , żeby się pocieszyć. Żeby nie mówić sobie kiedyś : "rany nic w życiu nie osiągnęłam". Nie prawda, zawsze można coś osiągnąć. Kto powiedział, że mamy obowiązek życia w tym systemie:szkoła, praca, dom, rodzina ? Nie musimy tego robić. Ktoś nam wmówił, że takie życie jest poprawne, że wszystkie inne opcje są błędne, że nigdy nie będziemy szczęśliwi jeśli nie zastosujemy się do tych wzorców. Jakim prawem, ktoś próbuje dyktować co mam robić ? Widzicie to teraz ? Ludzie są nieszczęśliwi , bo myślą, że bez pieniędzy, super domu, rodziny czy planów na życie, nie da się funkcjonować. Bo ktoś ich oszukuje. Od bardzo dawna. Pytacie kim ten ktoś jest... Odpowiedź brzmi: my sami. Gdybyśmy sobie nie wmawiali jak bardzo potrzebujemy tego i tamtego , bo rodzina mnie nie wesprze, bo znajomi mnie wyśmieją lub z jakichkolwiek innych powodów to tak naprawdę zatruwamy sami siebie. Chore poglądy. Dlaczego mam nie być wiecznie na studiach ? Bo to kosztuje. A dlaczego mam mieć super-płatną pracę ? Bo mama będzie dumna. A czemu mam nie robić doktoratu z chemii ? Bo mój chłopak się nie zgadza.  What the hell ?
Sami piszemy sobie historie swojego życia i to my decydujemy jak będzie ono wyglądało. Nie możemy wierzyć w to, że nie damy sobie rady albo, że są lepsi ode mnie, ktoś inny niech to za mnie zrobi.  To tak nie działa, uwierzmy w siebie a wszystko będzie tak proste i będziemy szczęśliwi, nie dla mamy, taty, siostry, psa, kota, babci, chłopaka czy koleżanki. Dla siebie samych. Jesteśmy niesamowici, tylko musimy to w sobie odkryć. Marzenia określają nas, naszą osobowość, pogląd na świat i relacje z nim. Czy na prawdę mam dawać więcej przykładów czy tyle wam wystarczy? 

Na koniec parę mądrych słów:
"Nauczmy się marzyć, bo tylko marzenia mają znaczenie. Gdy świat się od nas odwróci, to cóż nam innego pozostanie ? "

~cytat wymyślony przeze mnie

niedziela, 15 kwietnia 2012

Gry komputerowe



Czymże byłby świat bez gier komputerowych ? Większość dzieciaków, które teraz żyją w naszym świecie na takie pytanie odpowiedziało by w ten sposób: nie byłoby w nim nic ciekawego, byłby pozbawiony wyobraźni, nie mielibyśmy co robić po szkole, itp. Prawda jest taka, że choć wiele ludzi bardzo krytykuje to, że dzieci nie wybiegają już na zewnątrz trzymając w rękach nowo kupioną piłkę, lub nie bawią się w policjantów i złodziei albo w zwykłą ciuciubabkę, to nie potrafią im zapewnić niczego więcej niż włączenia komputera z tekstem: masz graj i daj mi spokój. Dziadkowie są przerażeni tym jak bardzo młodzież ma problemy ze zdrowiem, czy z wykrzesaniem z siebie najmniejszej iskry, żeby pomóc rodzicom. Widzicie drodzy dziadkowie za waszych czasów dzieciaki nie miały co robić całymi dniami albo zajmowały się tylko gospodarstwem czy młodszym rodzeństwem lub domem gdy wy byliście w pracy. Nikt nie wymagał od nich poszerzania wiedzy poza materiał jaki mieli w szkole lub rozwijania własnych zainteresowań. W większości po prostu ich nie mieli. Łudziliście się, że wasze dzieci wyrosną na wspaniałych ludzi, bo tak wspaniale potrafią zajmować się dziećmi lub prowadzić ciągnik bądź wymienić wszystkie odmiany kukurydzy.
 Właśnie tutaj powstał błąd w waszym rozumowaniu. Dzieci miały problemy ze zrozumieniem czegokolwiek, dostępu do książek nie mieli żadnego oprócz tego co mieli zadane do szkoły. Mogli bawić się gdy jeszcze nie byli wystarczająco silni, żeby pracować i wystarczająco roztrzepani, żeby gotować obiady czy opiekować się rodzeństwem. Wtedy zamiast rozwijać swoje umiejętności biegały i skakały, znikały na całe dnie z kolegami i Bóg sam wie co robili. Przybiegali do domów i starali się nie ochlapać przy bardzo szybkim jedzeniu obiadu, bo „Mamo daj spokój i szybko, bo koledzy na mnie czekają”. Nazywaliście to dzieciństwem. A teraz cóż mają dzieci? Angielski, niemiecki, basen, siatkówka, gitara, jazda konna i gdzieś tam w tych dodatkowych zajęciach znajduje się szkoła, a ja mam takie pytanie: gdzie jest czas na rozwijanie własnych zainteresowań? Dziecko nie ma siły ani czasu na robienie czegokolwiek poza nauką. Rodzice wiemy, że chcecie jak najlepiej dla swoich pociech , ale zrozumcie, że robicie im ogromną krzywdę. Przy tylu dodatkowych zajęciach bardzo często nie są w stanie utrzymać przyzwoitych znajomości lub takowych poznać. Najczęściej „kolegują” się z ludźmi od których potrzebują czegoś, albo dzwonią gdy z powodu choroby nie mogą być na angielskim i pytają co było.          
Wracając jednak do sedna sprawy, bo uciekłam zbyt myślami od głównego tematu. Ja wychowałam się w momencie, gdy Polska stawiała pierwsze kroki po ciężkich czasach komunizmu, gdy moje dzieciństwo było takie, że wakacje spędzałam na wsi u dziadków, ale normalnie mieszkałam w mieście. W bloku gdzie nie było żadnych dzieci w moim wieku więc musiałam bawić się sama. U babci było co innego: nie było dziewczynek w moim wieku, ale chłopców było na pęczki. Zawsze się zastanawiałam czy byłabym taką osobą jaką jestem gdybym wychowała się z dziewczynami  ? Pewnie nie. Jestem w miarę normalna, jeśli wierzyć moim znajomym , których mam teraz ale czy ja wiem czy można nazwać normalną dziewczynę, która całe dzieciństwo składało się z bójek, gry w piłkę nożną, oglądała Power Rangers , Wojownicze Żółwie Ninja i Pokemony (te ostatnie były zakazanym owocem, gdyż rodzice nie lubili japońskich bajek, cóż nic więc dziwnego , że teraz nie wyobrażam sobie życia bez anime i mangi ;))  Nie dla mnie były My Little Pony, księżniczki Disneya (Król Lew rządzi :D) czy inne dziewczyńskie rzeczy. Spódnice to był największy koszmar,, a nie daj Boże jak jakaś ciotka kupiłaby mi cokolwiek różowego. Lądowało w koszu momentalnie lub ewentualnie ładnie dziękowałam i ubierałam w deszczową pogodę i wybiegałam na zabłocone boisko do nogi. Wracałam w takim umorusanym stanie, że różowy zmieniał się w „błotnisto- trawiasty” i cóż nie nadawał się do ponownego założenia. Byłam bardzo zadowolona gdy to odniosło skutek. Różowy zniknął z mojego życia bezpowrotnie i mam nadzieję, że nigdy nie wróci.
Gry komputerowe pojawiły się w moim życiu, gdy mając 8 lat mój sąsiad mieszkający dom od mojej babci dostał komputer. Był ode mnie młodszy o rok , ale i tak był moim najlepszym kumplem(dopóki niestety nie podjęłam decyzji o trenowaniu pływania co tragicznie wpłynęło na naszą przyjaźń. 9 razy w tygodniu na basenie po 2,5 h skutkowały rozpadem przyjaźni, ale nie o tym chciałam napisać. ) W każdym razie pierwszą grą komputerową jaką dostał był bodajże Rayman ale mogę się mylić, gdyż w tym momencie przypomina mi się , że miał ich kilka na początek. Wiem, też , że wiele godzin spędziliśmy na Pegazusie na którym miał Mario , Kaczki i Czołgi. Znowu inny sąsiad miał na Nintendo Żółwie Ninja i jakąś strzelankę, której tytułu moje szare komórki nie zapamiętały.  W każdym razie nie byłam super dobra w grze na komputerze , gdyż po prostu takowego nie miałam a u sąsiada rzadko graliśmy. Jego mama ciągle nas wyganiała na pole i tyle było z gier. Ale pamiętam, że uwielbiałam patrzeć jak on grał, jemu bardzo dobrze szło więc mogliśmy o wiele więcej zobaczyć co się działo w fabule. Zresztą zawsze komentowaliśmy postaci , sposoby walk czy nawet grafikę.
Gdy w końcu olśniło moich rodziców, że należy kupić komputer, nie było mnie oczywiście w domu. Obóz sportowy spowodował całkowite wykluczenie mnie z zakupów, ale za to miałam niezłą niespodziankę jak wróciła. Pierwsze co to było bieganie do znajomych po kopie gier lub prośby o pożyczkę ewentualnie zapraszanie ich do mnie aby też zagrać. Było to dość trudne , bo w Tarnowie nie miałam żadnych przyjaciół chłopaków a dziewczyny ze szkoły wcale nie lubiły grać i uważały, że to głupie i tylko dla chłopców. Na szczęście mój starszy brat zawsze miał jakieś gry. Niestety byłam jego młodszą siostrą, a to takie straszne jak brat z siostrą się lubią i miałam dość trudne przeprawy o to, czy da mi zagrać w jego grę, które kończyły się najczęściej bijatyką. Jednak dawałam radę. Czytałam książki, gdy nie mogłam grać na komputerze i grałam gdy nie mogłam czytać, bo zabrakło mi książek. Było to moje drugie życie, potrafiłam spędzić kilka godzin przy komputerze. Rozwijały mi wyobraźnie, uczyły rozróżniać dobro i zło, które jest tak widoczne w grach komputerowych(przynajmniej w latach 2001-2005) i w tych grach w które ja grałam. Moi rodzice nie chcieli , żebym grała w gry z widoczna przemocą i choć próbowałam im wyperswadować jęczeniem , grymaszeniem i obrażaniem się, to niczym nie mogłam ich przekonać do Gothica, którego tak bardzo lubiłam, ale w domu nie grałam. Do dziś ta gra jest dla mnie zakazanym owocem, i zawsze gdy w nią gram przypomina mi się jak wymykałam się  do kolegi , żeby w nią zagrać.  Niestety później mi rodzice się o tym dowiedzieli i do 2011 roku zapomniałam , że w ogóle była druga i trzecia część te gry. W gimnazjum miałam inne rzeczy na głowie między innymi naukę języka niemieckiego i nie miałam jakoś czasu na kupowanie gier. Ale za to w liceum , gdy poznałam bliżej moją przyjaciółkę Kornelię , na nowo rozpalił się mój ogień do gier. Sama miała dużo gier w domu i pożyczyła mi niektóre co skutkowało tym, żeThe Elder Scrolls III : Morrowind z dodatkami Tribunal i Bloodmoon przeszłam w przeciągu całych wakacji grając dzień w dzień oraz zdobywając jakieś ¾ artefaktów. No miałam wspaniałą kolekcję, niestety gdy włączyłam sobie tryb nowej gry nieopatrznie zapisałam nową postać na starej tracąc wszystkie osiągnięcia mojej Neko – klasa Leśny Elf, pełna szklana zbroja plus mag i łucznik, arcyzłodziej… I  osobiście byłam zafascynowana Dwemerami. Chyba dlatego, że robiąc questa dla gildii magów w Ald’ruhn i widząc pierwszy raz w nocy wyłaniające się ruiny Arkngthunch-Sturdumz (do dziś nie umiem  tej nazwy przeczytać ) moja szczęka opadła do ziemi i nie mogła się pozbierać. Było to dla mnie tak niesamowite, te wszystkie mechanizmy, ta figura krasnoluda na środku , nawet most prowadzący do ruin. Zakochałam się bez pamięci.
 Ta gra trzymała się w moim rankingu na pierwszym miejscu do czasu gdy dowiedziałam się o Skyrim. Nie grając w nią , bo dowiedziałam się o niej na długo przed premierą , wiedziałam, ,że jak jej nie będę mieć to po prostu zatracę się w rzeczywistości i umrę przez niemo. No dobra dziwnie to zabrzmiało, ale nieukiem opisać słowami co się ze mną działo w momencie, gdy zobaczyłam trailer do Skyrim. Całkowicie po angielsku z tym genialnym lektorem i pojawiająca się ścianą Alduina. Coś niesamowitego. Pamiętam , że oglądałam go właśnie z Kornelią u niej w mieszkaniu i obie całe te 2 minuty siedziałyśmy jak zaczarowane a oczy rozszerzały się z każdą sekundą. Gdy trailer się skończył to powiedziałyśmy tylko : ,,o ja piernicze !” i „jak nie zagram to umrę”. Nadszedł dzień premiery 11.11.11 a tu co ? Brak kasy uniemożliwił mi kupienie tej gry. Rodzice w życiu by mi na grę nie dali, bo stwierdzili, że za bardzo mnie to wciąga i nie pamiętam, żeby nawet jeść w między czasie(no ale do szkoły jakoś chodziłam, mamo ) więc moja rozpacz nie miała granic. Ale moja Kornelia rozwiązała ten problem bo ze znajomymi zrzucili się i kupili mi na urodziny (dzięki Ci mamo, że urodziłaś mnie w styczniu) więc gra znajdowała się u mnie w domu dwa miesiące po premierze. Fakty były jednak takie, że mój przestarzały Oskarek(jak pieszczotliwie nazywam mój komputer) nie jest w stanie uruchomić nawet gry. Był po prostu za słaby. Czarna rozpacz i męczenie taty… „Tato, ja wiem, że jestem niedobrą córką i w ogóle ale wiesz co jak będę na studiach to będę potrzebowała laptopa prawda? To kupmy mi już taki lepszy , żeby gra mi mogła pójść” o i dostałam wykład o priorytetach w życiu i straciłam nadzieję. Ale moje modły zostały wysłuchane i teraz zamiast uczyć się do matury nie mogę się oderwać od świata Skyrim i rozwiązywania zagadek i kreowania mojej postaci:  Nika, Wysoki Elf, Mag, już prawie Szef Gildii Złodziei i idę na razie w zniszczenie. O jak mogłam zapomnieć ulubiony krzyk? Fus Ro Dah, ale to chyba jak u wszystkich :D Szczerze, nie grałam w Oblivion ze względu na za słaby komputer, ale teraz jak nie będę miała co robić z pieniędzmi to sobie z chęcią kupię.
Jaki był skutek z Gothiciem ? W 2011 roku w listopadzie gdy zmogła mnie choroba i nie mogłam pójść do szkoły z nudów i z ciekawości zaczęłam oglądać na necie początek zagrajmy w gothic 2 Noc kruka. Szybko jednak stwierdziłam, że na pewno zagram w tą grę i żeby nie psuć sobie klimatu to oglądnęłam sobie tylko ostatni odcinek jak się kończy a właściwie tylko finałową walkę ze smokiem-ożywieńcem. Co on tam robił to nie miałam zielonego pojęcia, ale już odpuściłam sobie filmik końcowy. I teraz zaczął się problem, bo moja ciekawość nie została zaspokojona i po dosłownie godzinę później wpisałam na necie „Zagrajmy w Gothic 3” pamiętam, że miałam wtedy 39 stopni gorączki i praktycznie nie widziałam na oczy, więc kliknęłam pierwszego lepszego linka. I jedyne co pamiętam z pierwszych odcinków tego zagraj mera to moje zachwyty nad jego głosem. Kompromituję się wiem, ale nic nie poradzę, że jego głos mnie całkie zaskoczył jeszcze wiem, że mówił z taką wiedzą na temat tej gry, zafascynował mnie po prostu. Skutkiem tego były następne dwa tygodnie gdy dogoniłam tego zagraj mera do momentu gdy miał wrzucić ostatni odcinek 4.12.12. wzruszył mnie na ostatnim odcinku i sama osobiście doszłam do wniosku , że naprawdę wspaniale się bawiłam w trakcie oglądania. Pan F. spowodował we mnie Wybuch Supernowej no i cóż mam na jego punkcie obsesje.  Podziwiam go, że mu się chce , że nie zrezygnował. Właśnie on natchnął mnie do męczenia rodziców o Skyrim(co jak pisałam wcześniej odniosło marny skutek) i się wnerwiłam i kupiłam  drugą część Gothica II. No cóż a później się dowiedziałam, że ku mojej radości Pan F. robi właśnie Gothica II Noc Kruka.  No dobra już skończę o tym pisać, bo mi palce odpadną . Sorry jego trzeba oglądnąć, nie da się opisać tego co robi. Ale, że lubię trzymać w tajemnicy przed światem moje znaleziska , nie podam wam kim on jest. Jeśli kogoś to interesuje to albo sobie sam znajdzie, albo doskonale wie o kogo mi chodzi.
Kończąc chciałam dać jeden apel do rodziców: pozwalajcie nam grać w gry, to nie jest strata czasu, to taka nasza odskocznia od rzeczywistości. A poza tym według mnie gry pozwalają nam jeszcze bardziej rozwijać wyobraźnię, niż książki. Fani książek zaraz mnie zjedzą za to, ale mówię szczerze, jako mol książkowy i miłośnik fantastyki polskiej i niektórych zagranicznych autorów oraz kryminałów- głównie Agathy Christie, chcę wam powiedzieć, że ludzie nie lubiący gier komputerowych nie wiedzą co tracą.